Moja przygoda z kryminałem rozpoczęła się jeszcze w podstawówce. Gdy koleżanki skakały w gumę i organizowały grupowe wycieczki do pierwszego gorzowskiego centrum handlowego „Panorama”, ja siedziałam owinięta w koc – obowiązkowo plecami do ściany – i po raz kolejny pochłaniałam „Psa Baskerville’ów”.
Gdy powieść dobiegała końca, a niecny X.X ponownie niknął w otchłaniach mokradła, wlokłam się do sąsiedniego pokoju i zmuszałam rodzica płci brzydkiej do przywoływania z pamięci kolejnych historii o mrożących krew w żyłach przygodach cudownego Sherlocka Holmesa.
Ten swoisty rytuał powtarzał się co sobotę. Aż pewnego dnia rodzic, wymęczony niekończącymi się opowieściami, zdecydował się na krok iście niepedagogiczny i ściągnął z niedostępnej dla mikrusa półki TĘ książkę. W tempie, którego nie powstydziłby się Robert Kubica, wyrwałam rodzicowi bezcenny tom (a nuż się rozmyśli!) i pięć sekund później wciśnięta w kąt, z podkulonymi nogami i nieprzyzwoitymi wręcz wypiekami na twarzy, recytowałam pod nosem:
Dziesięć małych Murzyniątek
Jadło obiad w Murzyniewie,
Wtem się jedno zakrztusiło –
I zostało tylko dziewięć […].
Pod koniec pamiętnego dnia mogłam nucić triumfalnym szeptem : „I nie było już nikogo”…
Od tej pory całym moim literackim światem zawładnęły powracające wciąż pytania: „Dlaczego nie Evans?”, „N czy M?”, a pozornie niewinna dziecięca wyliczanka „Entliczek pentliczek” nagle nabrała zupełnie nowego. Wraz z cudacznym Herculesem Poirot przemierzałam Europę w luksusowych wagonach Orient Expressu, pływałam po mętnych wodach Nilu i zachwycałam się egzotyczną Mezopotamią. Przez cały ten czas w głowie kołatała się jedna natrętna myśl: „Kto zabił?”.
Ten niezwykle płodny romans z genialnym monsieur Poirot trwał nieprzerwanie do drugiego roku studiów. Wtedy to w przydworcowej księgarni w Kaliningradzie natknęłam się na półkę, zdominowaną przez powieści o pewnym moskiewskim registratorze kolegialnym, który jako pierwszy był w stanie zrzucić z piedestału słynnego Belga.
Dziś Erast Fandorin, bohater cyklu kryminałów Borysa Akunina, podbija nie tylko rosyjskie księgarnie, ale i serca miłośników retro na całym świecie. Nie ukrywam, że moje zdobył od pierwszego wejrzenia. Być może była to zasługa stylizacji, albo urzekły mnie nawiązania do literatury brytyjskiej – nie potrafię stwierdzić.
Jedno jest pewne: oprócz powtarzającego się pytania „Kto zabił?” w moim repertuarze na stałe zagościło kolejne: „Jak on to zrobił?!”. Bo trzeba przyznać, że cały urok rosyjskich powieści detektywistycznych kryje się właśnie w niecodziennej, zaskakującej fabule, w której najciekawsza jest nie postać mordercy, a jego motywacja i pomysłowość. A tej ostatniej nie brakuje nie tylko współczesnym pisarzom, ale i ich poprzednikom, jak Orłowiec, Zarin czy Ławrow.
Mój zachwyt rosyjskim kryminałem retro zaowocował dwiema pracami dyplomowymi i całym workiem artykułów. I chociaż od dłuższego czasu literackim numerem jeden jest rosyjska fantastyka, wciąż z przyjemnością powracam do starych tytułów. Cenię je za pomysłowość, aluzje literackie i głębokie osadzenie w kulturze i realiach Rosji Carskiej.
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o retrokryminałach, albo przeczytać fragment opowiadania, stylizowanego na brytyjskie przygody Sherlocka Holmesa, zajrzyjcie tutaj. A wielbicielom Mocka czy Klary Schulz całym sercem polecam twórczość Akunina. Nie będziecie żałować.
*
W Retrokwariacie znajdziecie artykuły i recenzje, poświęcone gatunkowi, który Rosjanie zwykli określać słowem detektiv – zarówno tym naprawdę starym, jak i stylizowanym na retro. Obiecuję nie ograniczać się tylko do kryminałów zza wschodniej granicy.