Zdradzę ci tajemnicę, coś, czego nie uczą w świątyniach. Bogowie nam zazdroszczą. Zazdroszczą nam śmiertelności. Bo każda chwila może być dla nas ostatnia. Wszystko jest piękniejsze, bo jesteśmy skazani… [Achilles, Troja, reż. Wolfgang Petersen]
Dzisiejsza recenzja powstała w ramach „Book touru z Podwiecznością„, organizowanego przez Wydawnictwo Papierowy Księżyc i Darię z bloga Boook Reviews. Na czym polega book tour?
Książka w podróży to akcja, w której bierze udział kilka lub kilkanaście osób. Pomysłodawca przygotowuje wybraną powieść i zbiera grupę osób, które chcą ją przeczytać. Następnie książka wędruje po Polsce, a uczestnicy mogą zakreślać ulubione cytaty, komentować czy zostawiać notatki dla kolejnych osób. Na samym końcu powieść wraca do organizatora.
Idea akcji bardzo przypadła mi do gustu. Zawsze chciałam spróbować, zwłaszcza, że na co dzień raczej nie bazgrzę po książkach. Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy natrafiłam na ten book tour. Podwieczność już dawno przykuła moją uwagę.
Mitologią fascynowałam się odkąd tylko sięgnę pamięcią. Wychowana na przygodach Xeny, wojowniczej księżniczki, od małego wierzyłam w świat półbogów, centaurów, nimf i boginek. Wspomnianą Troję oglądałam dziesiątki razy, na pamięć znam też ścieżkę dźwiękową z disnejowskiego Herculesa.
Co tak bardzo pociąga mnie w opowieściach o herosach?
Niezliczona liczba wersji i prawdopodobieństw. Bezwzględna, niczym nie ubarwiona rzeczywistość, mityczny świat bogów, pięknych i okrutnych, gniew i namiętność. Pasja. Ale przede wszystkim miłość – surowa, wrażliwa, bez sztucznych happy endów, śmiertelna. Jak w prawdziwym życiu. A jednocześnie zupełnie inna.
Opowieść o takim uczuciu oferuje czytelnikom Brodi Ashton. Podwieczność to pierwszy tom serii o tym samym tytule. Jak zapewniają wydawcy, jest to początek fenomenalnej trylogii o miłości, nieśmiertelności, zdradzie i odkupieniu. A wszystko okutane w tajemniczą, mitologiczną scenerię. W sam raz dla takiej zakręconej na punkcie bajek o superbohaterach romantyczki jak ja. Ale czy na pewno?
Czy Podwieczność spełnia pokładane w niej nadzieje?
Pół roku temu licealistka Nikki Beckett zniknęła w Podwieczności – współczesnej wersji Hadesu. Co tam robiła? Była Dawcą – źródłem energii dla Cole’a, jednego z Wiecznych. Chociaż dla mieszkańców Park City minęło raptem sześć miesięcy, Becks spędziła w podziemiach całe stulecie. Sto lat, podczas których jedynym wspomnieniem, wiążącym dziewczynę z przeszłością, była twarz ukochanego chłopaka, Jacka. Niespodziewanie Nikki powraca na powierzchnię do swojego dawnego życia. Niestety, ma tylko sześć miesięcy żeby pozamykać swoje ziemskie sprawy, nim Podwieczność upomni się o nią – tym razem na zawsze.
Powieść w dość frywolny sposób nawiązuje do dwóch mitów – opowieści o porwaniu Persefony oraz historii miłości Ofreusza i Eurudyki. W obu wątkach na pierwszy plan wysuwa się jeden motyw – nieuchronne, okrutne podziemia Hadesu, przed którymi nie ma ucieczki. Przynajmniej na pierwsz rzut oka.
Niezaprzeczalną zaletą powieści jest piękne wydanie. Już sama okładka sprawia, że taki książkowy snob jak ja pragnie mieć ją na swojej półce. Dobry papier i przyjemna dla oka czcionka pogłębiają to wrażenie. Muszę przyznać, że pod względem wizualnym Wydawnictwo Papierowy Księżyc jeszcze nigdy mnie nie zawiodło. Niestety, po przeczytaniu prologu Podwieczności mój zapał nieco osłabł. A po kilku pierwszych rodziałach zrobiło mi się wręcz smutno.
Od pierwszych stron w powieści pojawiają się błędy – literówki, drobne potknięcia interpunkcyjne, a nawet (o zgrozo!) kilka stylistycznych. I chociaż daleko mi do przecinkowego nazi (ba! wstyd przyznać, ale sama mam w tej dziedzinie spore braki), to jednak spodziewałam się nieco staranniejszej korekty. Zwłaszcza, że jest to drugie wydanie książki. Gdyby nie book tour, myślę, że szybko bym się do niej zniechęciła. Jednak postanowiłam dać powieści szansę i poznać losy Nikki od początku do końca. Jak się okazało, nie było to wcale takie łatwe.
Oś czasu w powieści została podzielona na dwie, przeplatające się części – teraźniejszość i wydarzenia sprzed Podwieczności. Z jednej strony retrospekcje wywołują spore zamieszanie i lektura wymaga koncentracji. Jednak trzeba przyznać, że zabieg ten wyjątkowo eksponuje przemianę, która zaszła w głównej bohaterce. Nikki sprzed podziemia to typowa nastolatka – nieco naiwna, irytująca, choć urocza w swojej niepewności. Nikki z teraźniejszości sprawia wrażenie wypranej z wszelkich emocji poza jedną – poczuciem winy. Jej jedynym pragnieniem jest pojednanie z bliskimi – ojcem, bratem, dawną przyjaciółką, a przede wszystkim z dawnym ukochanym. Chociaż na chwilę.
Nie zostawię go samego w pokoju, pośród echa słów, które nigdy nie powinny zostać wypowiedziane.
Nikki zdaje sobie sprawę, że jej pobyt na powierzchni jest tylko chwilowy. Że nic, co powie czy zrobi nie zmieni nieuchronnego – powrotu do Podwieczności. Przypomina jej o tym tajemniczy tatuaż na ramieniu oraz depczący po piętach Cole – „partner” z podziemia. Mimo to dziewczyna zachowuje stoicki spokój, a nawet zapada w pewien letarg. Zupełnie jakby zapomniała, że powinna coś czuć. Obawę, smutek, strach – cokolwiek. W kontekście przeżyć głównej bohaterki pojęcie emocjonalnej wydmuszki nabrało dla mnie zupełnie nowego znaczenia. Nikki uczy się wszystkiego na nowo, a pomaga jej w tym Jack. Czasu jest jednak coraz mniej.
Najpierw powoli – jak żółw – ociężale
Fabuła Podwieczności przywodzi mi na myśl Lokomotywę Juliana Tuwima. Zarówno akcja, jak i styl rozkręcają się stopniowo, strona po stronie, by pod koniec pędzić niczym Pendolino. Muszę przyznać, że byłam pozytywnie zaskoczona, a finał tej mitycznej historii pozostawił we mnie apetyt na więcej. Zatarł też początkowe wrażenie. Kto wie, może skuszę się na book tour z drugim tomem?